Ama. Ostatnie córki oceanu
Japońskie poławiaczki pereł
Umiejętność wydobywania pereł z dna morza na jednym oddechu przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, a pierwsze próby podejmują już dwunastoletnie dziewczynki. Wygasająca tradycja sięga prawie pięciu tysięcy lat. Japonia właśnie stara się o to, aby wpisać ją na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Siła kobiet
Japońskie poławiaczki pereł i owoców morza nurkują na głębokość około 20 metrów, wspomagane tylko siłą własnych płuc. Po wynurzeniu wydają charakterystyczny świst, przypominający dźwięk gwizdka, tzw. isobue. To właśnie ta technika, połączona z ćwiczeniami oddechowymi, pozwala im pracować bez specjalistycznego sprzętu. Ama potrafią zanurzyć się na ponad dwadzieścia metrów na jednym oddechu, wpadając wtedy w stan bliski medytacji — niektóre z nich wchodzą pod wodę nawet dwieście razy dziennie.
Po drugiej wojnie światowej w Japonii było ich dwadzieścia tysięcy, teraz zostało niecałe dwa. Zdecydowana większość z nich jest po sześćdziesiątce. Ponoć trening, który przechodzą, zapewnia im długowieczność. Najstarsze ama mają ponad osiemdziesiąt lat. Staruszki, które z trudnością poruszają się na lądzie, w wodzie stają się młode i zwinne. Wody Pacyfiku są niezwykle zimne i według podań, właśnie dlatego tą profesją zajmują się kobiety. Teoria głosi, że w ich ciałach lepiej rozlokowany jest podskórny tłuszcz, dzięki czemu łatwiej znoszą niskie temperatury. Cała procedura jest wykańczająca, niektóre z poławiaczek chudną od kilku do kilkunastu kilogramów podczas jednego sezonu.
Razem, z szacunkiem dla morza
Ama to przede wszystkim wspólnota. Kobiety regularnie spotykają się, aby podejmować ważne decyzje, ustalać zasady, według których pracują. Doprecyzowują, gdzie mogą nurkować, w jakich terminach, jakiej wielkości mogą być złowione przez nie rośliny i zwierzęta. Podczas jednego z takich spotkań, kilkadziesiąt lat temu, ustalono, że mogą używać gogli wodnych. Wcześniej dozwolone były tylko pojemniki ze szklanym dnem, za pomocą którego można było obserwować ocean tylko z poziomu powierzchni. Każde usprawnienie technologiczne musi być zatwierdzone przez całą wspólnotę. Jedną z nielicznych nowinek zaadaptowanych przez ama są, używane od 1964 roku, piankowe skafandry do nurkowania. Wielokrotnie debatowały też nad zastosowaniem butli z tlenem, ale pomysł ten zawsze był odrzucany.
Podstawą działania ama jest szacunek do morza i jego zasobów. Usprawnienia technologiczne mogą spowodować przełowienie wód. Ama oznacza po japońsku „kobiety morza”. Poza miejscem pracy stanowi ono dla nich ogromną wartość. Jest żywiołem, a także swego rodzaju matką, którą trzeba darzyć szacunkiem i troską. Wiele kobiet po dziś dzień zajmuje się tą profesją, by podtrzymać rodzinną tradycję. Nie oznacza to, że bycie ama nie przynosi korzyści finansowych. Weteranki zarabiają nawet do tysiąca dolarów za godzinę pracy, zwłaszcza za zebranie słuchotek, niezwykłego rodzaju ślimaków morskich.
Nie jestem syreną
Pierwsze wzmianki o ama pochodzą z wiersza autorstwa Man’yōshū, z VIII wieku naszej ery. Wśród tzw. ludzi morza istnieje wiele legend na temat tego jak pojawiły się w okolicach wybrzeży Japonii. Jedna z nich, mówi o tym, że są potomkiniami Cyganów pływających po azjatyckich morzach. Przyprowadził je prąd, a tajfun rozbił ich łodzie o kamieniste wybrzeże wyspy Honsiu. Inna legenda głosi, że pierwsze ama to potomkinie ludu z Chin, sprowadzonego do kraju jako niewolników. Zwolennicy tej teorii podkreślają, że w dialekcie ludzi morza, po dziś dzień wybrzmiewają naleciałości i zapożyczenia z obcych języków.
Motyw ama, a także ich koreańskiego odpowiednika - Haenyeo - często pojawia się w kulturze azjatyckiej. Historie o delikatnych kobietach o nadludzkich zdolnościach, które wyławiają z dna morza zagubione skarby i ratują ludzi z potrzasku, powracają niejednokrotnie w dramatach teatru nō. Częściej jednak niż odwagę, podkreśla się ich brak ubioru. Przez setki lat nurkowały prawie nago, co według teorii uzasadnione było przekonaniem, że dzięki temu nie będą w stanie części łupów ukryć dla siebie. Drzeworyty, rysunki i historie przedstawiają delikatne, nagie postaci, które niczym syreny wypatrują swoich kochanków na brzegu morza. Tymczasem w rzeczywistości ama to odważne, zdeterminowane kobiety, które około czterech godzin dziennie ryzykują własnym życiem na rzecz swojej pracy.
Perłowa armia
Jest piękny wschód słońca, łodzie rybackie wypływają na morze. James Bond siedzi obok Kissy Suzuki, pięknej dziewczyny w skąpym białym bikini. Ma ona reprezentować ama, poławiaczkę pereł. Jest jedną z nielicznych prawdziwych miłości agenta 007 w filmie z 1967 pt. „Żyje się tylko dwa razy”. W rzeczywistości jedynie kolor stroju bohaterki pokrywa się z rzeczywistym ubiorem japońskich kobiet morza. Wraz z rozwojem turystyki, ama były wytykane palcami ze względu na swój strój, a raczej jego brak. Tradycyjnie nosiły tylko przepaskę biodrową (fundoshi) oraz tenugui (bandanę zakrywającą włosy). Wszystko zmieniło się na początku dwudziestego wieku.
Podczas zebrania wspólnoty w jednym z amagaoya, drewnianym domku, który służy też rytuałom ogrzewania po nurkowaniu, zdecydowano, że ama będą mogły przywdziać bardziej kryjące stroje. Biały kolor miał skutecznie odstraszać rekiny. W tym czasie miało też miejsce wielkie odkrycie niezwykłej metody hodowli pereł przez Mikimoto. Technika ta polegała na wprowadzaniu do ostrygi ciała obcego, na przykład ziarnka piasku. Tak przygotowane i odłożone na bok, były strzeżone przez czujne oko ama, które były gotowe je wyłowić, gdy tylko perła będzie gotowa. Im bardziej okazała, tym większą premię otrzymywała osoba, która ją wydobyła. Na szczęście wspólne rytuały utrzymały poczucie rywalizacji w ryzach i nigdy nie przyćmiło prawdziwych wartości, którymi kierują się japońskie ama.
Córki oceanu
Nurkowanie to modny sport. Co chwilę na świecie ktoś pobija kolejny rekord pokonanej głębokości. Japońskie poławiaczki pereł nie szukają rozgłosu. Od tysięcy lat, wyskakują z prostej łodzi do lodowatej wody bez żadnego sprzętu, schodzą pod wodę na głębokość dziesiątek metrów. Poza oczywistym celem zarobkowym ich główną motywacją jest utrzymanie tej zanikającej już tradycji przy życiu. Zgodziły się nawet skomercjalizować swoje działania - pokazy ama są jedną ze stałych atrakcji japońskich wysp, przede wszystkim Perłowej Wyspy Mikimoto.
Mimo niezwykłej skromności chętnie rozmawiają na temat swojej profesji z zagranicznymi mediami, powstały dziesiątki dokumentów i reportaży na ich temat. Starsze kobiety, drżącym głosem opowiadają o tym, że ich córki i wnuczki nie chcą podjąć się tej pracy, jadą na studia do dużych miast. Mówią o swojej pracy z wypiekami na twarzy, a jednocześnie smutnie przyznają, że być może, w ich rodzinach są ostatnim pokoleniem, które ją wykonuje. Przekonują, być może chcąc dotrzeć do własnych dzieci, że kultywowanie tej tradycji jest przede wszystkim ważne dla Japonii, dla nich samych. Podkreślają, że ocean też ich potrzebuje. Tak jakby przez te kilka tysięcy lat stały się jego nieodłącznym elementem. Jako kochające córki, chciałyby mieć pewność, że ktoś zawsze będzie się nim opiekować.
Marta Gocka